Usłyszałam ostatnio, że sprawiam pozory. "Ty zawsze coś umiesz na tej historii." Chwila walki z samą sobą: uda mi się nie zabić biednej dziewczyny śmiechem, czy wyjdę na wariatkę obśmiewając się jak norka na wykładzie. Tuż przed nosem wykładowcy. Mogłoby być dziwnie. Przygryzłam policzek od wewnątrz i wytrzymałam.
Swoją drogą, "wariatka" jest bliższym mi określeniem niż zestawienie w jednym zdaniu słów "umiesz" i "historia".
Zabawne. Słyszałam już o sobie, jaka to ja jestem spokojna, miła, cicha, nieśmiała (na co salwami śmiechu zaś reagują osoby, które mnie znają).
Od kiedy przeprosiłam się z kolorami, a glany wrzuciłam na dno szafy, z racji mojej jasnej czupryny słyszałam też parę epitetów o głupich, różowych landrynkach. Nie śmiałabym się z żartów o blondynkach, bo wiem, że część dziewczyn to rani, ale większość z nich jest naprawdę dobra!
O posiadanie merytorycznej wiedzy w nadprogramowej ilości jeszcze nikt mnie nie posądzał. Pomyślałam sobie nawet wtedy, że to miłe i może na następne zajęcia faktycznie się przygotuję, jak Pan Bóg przykazał.
W końcu, gdyby całkiem przypadkiem na uczelni padł internet, prysłby cały mój intelektualny czar. Bez Wujaszka jestem całkowicie bezbronna wobec Historii i jej zastępów Dat! Brrr, przypomniałam sobie o kolosie...
Ciekawa jestem, czy Panu Profesorowi też sprawiłam takie pozory. Mój indeks z pewnością by się ucieszył.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
:3